„Pamiętam! Do moich ziomków – wspomnienia z dzieciństwa”. To słowa, którymi Błogosławiony Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński rozpoczął homilię, jaką wygłosił 13 czerwca 1971 roku w kościele parafialnym pw. Przemienienia Pańskiego
w Zuzeli – miejscu urodzenia, chrztu i lat dziecięcych Prymasa Tysiąclecia. Nie była to „zwykła” homilia, „zwykłe” kazanie. To było pełne miłości Słowo do rodaków, ziomków, sąsiadów, przyjaciół z dzieciństwa.
Tego pięknego, wzruszającego przemówienia członkowie Konfraterni św. Jakuba wysłuchali 10 stycznia na pierwszym spotkaniu w nowym 2022 roku. Spotkanie poprzedziła Msza święta w katedrze polowej Wojska Polskiego, której przewodniczył ks. płk SG Zbigniew Kępa w koncelebrze z ks. płk. Bogdanem Radziszewskim, wikariuszem generalnym oraz ks. kpt. Mariuszem Korpakiem, administratorem katedry. W liturgii uczestniczyli też konfratrzy: Piotr Michalak czytał fragment Pierwszej Księgi Samuela (1 Sm 1, 1-8); Anna Przygoda-Golenia czytała modlitwę powszechną. Na zakończenie Eucharystii ks. płk Zbigniew Kępa życzył członkom Konfraterni św. Jakuba ubogacających pielgrzymek w rozpoczynającym się roku 2022 i udzielił pątnikom błogosławieństwa.
Po Mszy Świętej konfratrzy oraz przyjaciele Konfraterni św. Jakuba i parafianka spotkali się w Sali konferencyjnej i zaśpiewali kolędę „Bóg się rodzi” oraz złożyli serdeczne życzenia siostrze Alicji Czańka, która 10 stycznia obchodzi urodziny oraz Pani Parafiance, która w październiku 2021 roku skończyła 94 lata. Wszyscy życzyli jubilatkom długich lat życia w zdrowiu i błogosławieństwa Bożego. Celem spotkania było wysłuchanie wspomnianej na wstępie homilii bł. Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego.
A oto tekst tego niezwykłego kazania:
PAMIĘTAM! DO MOICH ZIOMKÓW – WSPOMNIENIA Z DZIECIŃSTWA
Najdostojniejszy Arcypasterzu Świętego Kościoła Diecezjalnego Łomżyńskiego,
Drodzy Biskupi i Kapłani,
Ukochany Księże Proboszczu,
Drogie Dzieci Boże,
Moi Współrodacy i Ziomkowie,
Siostry i Bracia!
Z wielkim wzruszeniem przyjąłem zaproszenie do odwiedzin mojej rodzinnej parafii, tym bardziej, że od dawna gorąco pragnąłem stanąć pośrodku Was, przyjrzeć się Wam, pomodlić się wspólnie i podziękować Bogu za życie ciała, które tu otrzymałem i za życie duszy. W tej przecież rodzinie parafialnej zostałem przez chrzest przyjęty do Kościoła Chrystusowego.
Jednakże tak układały się moje prace i obowiązki, że chociaż zjeździłem nieomal całą Polskę i kawał świata, a w wielu świątyniach głosiłem chwałę Boga – po raz pierwszy w moim życiu kapłańskim i biskupim mam radość przemawiania do moich Ziomków. Może istotnie tak jest, że „nikt nie jest prorokiem w swej Ojczyźnie”. Ale ja jestem związany z Zuzelą sercem. Każdy człowiek jest przecież związany sercem i uczuciem z miejscem swojego urodzenia. Tutaj, w tej rodzinie parafialnej podwójnie się narodziłem: z ciała i krwi mej Matki i z Chrystusowej Krwi w sakramencie chrztu. Są to więzy potężne. Czuję się wielkim dłużnikiem wobec ziemi, której chleb jadłem od dzieciństwa i wobec wszystkich, wśród których żyłem. Niewielu z nich pozostało przy życiu, ale na ich synów i córki chcę patrzeć, jako na moich braci i na moje siostry.
Czy was nie zastanawia, Umiłowane Dzieci Boże, że Chrystus w czasie licznych swoich wędrówek apostolskich zatrzymywał się niekiedy w rodzinnym Nazaret? Ewangelia notuje: „Przyszedł do miasta swego”. I ja do rodzinnej Zuzeli zaglądałem raz po raz; mam na to świadków w waszych duszpasterzach, a szczególnie w tym, który wam teraz ukazuje – z woli Arcypasterza, waszego Biskupa – drogę do nieba. Inaczej wyglądała ta świątynia, gdy ostatni raz tu zajrzałem. Prowadzono wielką pracę odnowy, upiększania i ratowania wszystkiego, co da się uratować. Dzisiaj, dzięki Waszym ofiarom i trudom, oraz dzięki umiejętnej pracy Waszego Duszpasterza, jest ona prawdziwym domem Bożym, bramą niebios i wygląda jak oblubienica strojna dla swojego Oblubieńca – Jezusa Chrystusa.
CO POZOSTAŁO W MOJEJ PAMIĘCI Z LAT DZIECIŃSTWA?
Dzieci Boże! Chcielibyście ode mnie wiele usłyszeć, ale ograniczę się do wspomnień z dzieciństwa tutaj spędzonego. Liczne jeszcze przekazy wzbogacają moje wspomnienia. Widzę je wokół. Nie tylko wśród drzew, które korzeniami swoimi utrzymały się w ojczystej glebie, ale i w tej świątyni, która stoi na miejscu dawnej – jakże cennej dla mnie, dla mojego Ojca i dla tylu starszych parafian! – a w której pozostały drogie dla mnie pamiątki.
Miałem zaledwie osiem lat, gdy Ojciec mój przeniósł się stąd do Andrzejewa. Osiem lat! Zdawałoby się tak mało, ale dziecięca pamięć jest szczególnie świeża i wrażliwa. Co mi pozostało w pamięci z tego okresu? Pozostał mi obraz Matki Bożej Częstochowskiej, przed którym modlił się mój Ojciec i przedwcześnie zmarła Matka. Umarła pod koniec października 1910 roku, zaledwie w kilka miesięcy po przeniesieniu się Ojca z Zuzeli i pochowana jest w Andrzejewie. Wiele razy znajdowałem mojego Ojca – którego Bóg obdarzył głęboką religijnością i darem modlitwy – właśnie tutaj, przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Tu spędzał chwile wolne od licznych prac przy budowie kościoła.
Nie rozumiałem wtedy, dlaczego mój Ojciec tyle czasu klęczy przed tym obrazem. Dziś to rozumiem, bo widziałem, że był wierny darowi modlitwy do ostatnich swoich dni. Umarł zaledwie rok temu w Warszawie. Dziś lepiej rozumiem jego modlitwy i służbę, którą traktował nie jako zawód, ale jako powołanie sługi ku chwale Bożej, grając i śpiewając w dawnej, zabytkowej, drewnianej świątyni.
Co mi jeszcze pozostało w pamięci? Pozostała mi ta chrzcielnica, z której kapłan, sędziwy ks. kanonik Antoni Lipowski, ówczesny duszpasterz tej parafii, czerpał wodę chrzcielną, aby obmyć mnie i moje trzy siostry, dotychczas dzięki Bogu żyjące.
I co jeszcze pozostało w mojej pamięci? Pozostała mi szkoła, do której wprawdzie krótko chodziłem – byłem jeszcze mały – ale w każdym razie zasiadałem na jej ławkach, w tym samym budynku, który przedziwnie ocalał. Tutaj pobierałem pierwsze nauki. A uczyłem się później długo, bo niemal do 30 roku życia – w różnych szkołach, uczelniach, uniwersytetach krajowych i zagranicznych.
Pozostał mi w pamięci mój nauczyciel pan Rubinkowski, którego nazwisko do dziś dnia ze czcią wspominam. Pamiętam również niektórych moich kolegów i koleżanki z ławy szkolnej. Jedna z nich mieszka w Warszawie. Pamiętam też, że nie bardzo kwapiłem się do książki i nieraz ulegałem obowiązującemu wówczas w szkole „kodeksowi karnemu”. Najcięższą sankcją karną było pozostanie w szkole bez obiadu. Zdaje się, że dzisiaj tej sankcji się nie stosuje. Wtedy też po raz pierwszy doznałem bólu, który trzeba zapłacić za mądrość nabywaną w szkole. Moja koleżanka doradziła mi: „Po co masz siedzieć bez obiadu? Idź, dostaniesz „łapę” i wypuszczą cię do domu”. Bałem się strasznie, byłem mazgajem, umiałem płakać i to dość często. Jednak uległem „pokusie”. Dostałem pierwszą w moim życiu „łapę”, aby zrozumieć, ile trzeba zapłacić za prawdziwą wiedzę, naukę i mądrość. Później już ich więcej nie brałem. Za „łapę” dostałem „miskę soczewicy”, bo poszedłem na obiad do pobliskiego domu.
Pozostał mi w pamięci sędziwy duszpasterz, świątobliwy ks. kanonik Lipowski, który mnie chrzcił. Często musiałem do niego biegać, posyłany przez Ojca z różnymi sprawami, głównie z metrykami do podpisu. Ksiądz kanonik nie lubił, gdy się garbiłem. Nazywał mnie „garbulem”. Nieraz mi mówił: „Jak ci przyłożę sękala, to się wyprostujesz”. Prostowałem się jak mogłem. Do dziś dnia noszę się prosto.
Pamiętam tego kapłana, gdy nauczając z ambony w starym kościele, niekiedy płakał. Płakał, wspominając najrozmaitsze cierpienia, braki i grzechy, wspólne wygnańcom, synom Ewy. Umiał też po swojemu godzić małżeństwa. Nieraz byłem świadkiem specjalnej metody godzenia zwaśnionych małżonków. Nie wszystko jednak nadaje się do opowiadania.
Co jeszcze pamiętam? Pamiętam pierwsze po obudzeniu się wejrzenie przez okno na niedaleki Bug, którym płynęły berliny [Berliny lub berlinki – płaskodenne statki rzeczne, żaglowe, z drewna dębowego lub sosnowego, używane do transportu towarów – red.] ze zbożem, świecąc z daleka białym płótnem żagli. Było to dla mnie niezwykle ulubione zajęcie; prosto z łóżka biegliśmy do okna, aby je zobaczyć.
Ale co najbardziej zapadło mi w pamięć, to rozpoczęcie budowy tego kościoła. Wtedy budowano inaczej, z wielkim trudem. Stroną gospodarczą i rachunkową zajmował się mój Ojciec. Do niego należało załatwianie wielu spraw z murarzami i majstrami. Pamiętam pierwsze wykopy pod fundamenty tej świątyni. Widziałem olbrzymie sterty wydobytych przy kopaniu fundamentów kości waszych pradziadków, dziadków i ojców, które później uroczystym pogrzebem pochowano pod tą świątynią. Pamiętam, że niekiedy byliśmy wzywani na pomoc, gdy zabrakło cegły na rusztowaniach. Przychodziły „wici” do szkoły, wtedy chłopcy biegli na plac budowy i pod kierunkiem murarzy dźwigali cegły z dalekich pryzm pod schody, prowadzące na rusztowania. Wyżej już nie wolno było iść ze względu na bezpieczeństwo. Dźwiganie cegieł było pierwszym moim przyczynkiem do budowy kościoła, najpierw materialnego, a dzisiaj – duchowego.
SKŁADAM WAM SPRAWOZDANIE Z MOJEGO ŻYCIA
Dzieci Boże, Bracia i Siostry! Można by snuć wspomnienia bez końca. Należy się Wam jednak – jako moim rodakom – pewne sprawozdanie z mojego życia. Pytacie mnie czasem: Jak ty się zachowujesz? Czy nie zrobiłeś wstydu parafii zuzelskiej? Jak się prowadzisz? No, nie zawsze mi się wszystko udawało. Przecież wiecie, i może Was to nawet zawstydzać, że wasz rodak i w więzieniu siedział. Ale nie powiem, że z własnej zasługi, bo jest to dla kapłana a zwłaszcza dla biskupa, wielka łaska i zasługa. Większych „występków” – poza tym jednym – nie przypisuję sobie. Zresztą Ojciec Niebieski wie wszystko lepiej i pamięta dokładnie, co jest z ludzkiej słabości i nieudolności.
Dzisiaj życie waszego ziomka i brata układa się tak, że coś niecoś o nim słyszycie. Bóg powołał mnie do kapłaństwa. Kazano mi się wiele uczyć. Uczyłem się uczciwie. Kazano mi pracować. Pracowałem! Oddałem się pracy wychowawczej. Byłem profesorem seminarium duchownego we Włocławku i redaktorem najrozmaitszych pism. Niektóre z moich artykułów ogłaszanych w prasie podpisywałem pseudonimem „dr Zuzelski”. Pytano mnie nieraz, dlaczego obrałem taki właśnie pseudonim? Odpowiadałem: „Jestem z Zuzelą związany. Tam się urodziłem.” Dlatego moje artykuły, ogłaszane w pismach naukowych, tygodnikach czy dziennikach, podpisywałem tym właśnie pseudonimem. Chciałem dać przez to dowód mojej głębokiej czci dla miejsca mojego urodzenia. Pytano mnie: „Gdzie leży ta miejscowość, gdzie to jest? Szukajcie na mapach. Nie ma. Szukajcie w encyklopediach.” Znaleziono! Dzisiaj w Polsce – i poza Polską – wiedzą, gdzie leży Zuzela. Nie powiem, aby to było tylko moją zasługą. W tym bowiem miejscu, gdzie dziś stoimy, nagromadzona jest wielka energia duchowa żywej wiary, gorącej religijności naszych dziadów i ojców. Jak mój Ojciec wyklękiwał tutaj kolana, tak i wasi ojcowie również to czynili.
Podobało się Bogu, aby doprowadzić mnie po wielu latach służby kapłańskiej do pełni kapłaństwa. W roku 1946 otrzymałem powołanie na biskupa lubelskiego. Byłem tym mocno przestraszony. Ponieważ czułem, że przerasta to moje siły, zwłaszcza w tak trudnych czasach, jakie przed Kościołem Bożym stanęły w okresie powojennym. Opierałem się woli Stolicy Świętej. Musiałem jednak ustąpić, bo kardynał prymas August Hlond, który mi zwiastował wolę Stolicy Świętej, powiedział: „Papieżowi się nie odmawia”. Szukałem więc pomocy. Przypomniałem sobie modlitwę mojej Matki i mego Ojca przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, tutaj, w kościele parafialnym w Zuzeli. Postanowiłem wejść w ich ślady. Dlatego po konsekrację biskupią pojechałem na Jasną Górę. Odtąd już życie moje związało się z Jasną Górą.
Dwa i pół roku później, gdy Ojciec Święty polecił mi opuścić diecezję lubelską i powierzył mi służbę biskupią w archidiecezji prymasowskiej w Gnieźnie i metropolitalnej w Warszawie, czułem już z prostotą wiary i religijności, którą otrzymałem od moich rodziców, że moje nowe zadanie i powołanie muszę związać z Matką Najświętszą, Dziewicą Wspomożycielką. Postanowieniu temu pozostałem zawsze wierny, w pierwszych latach pracy w Gnieźnie i w Warszawie, w więzieniu, po wyjściu z więzienia i teraz.
Nawet wtedy, gdy przebywałem z daleka od powierzonych mi archidiecezji i nie mogłem pracować wśród ludu Bożego, modliłem się, że jeśli Pan Bóg zechce bym kiedykolwiek wrócił znowu do pracy biskupiej w Gnieźnie czy w Warszawie, to proszę o jedno – by stało się to w dniu Matki Bożej lub w Jej miesiącu, choćbym nawet miał dłużej pozostać w więzieniu. Bóg, który jest wyrozumiały dla kaprysów swych dzieci, był wyrozumiały również i dla mnie. Pozwolił, że gdy mnie znowu powołał do pracy i wyprowadził z zaszczytnego dla mnie więzienia, stało się to w dniu i miesiącu Matki Najświętszej.
Dlaczego Wam to mówię, Dzieci Boże? Dlatego, że są to owoce żywej pobożności i religijności, którą otrzymałem od moich Rodziców, modlących się właśnie tutaj, w kościele zuzelskim, przed czczonym przez Was obrazem Matki Bożej Częstochowskiej.
Dalszą moją drogę znacie, nie będę więc o niej mówił. Wybaczcie, że zająłem waszą uwagę sprawami osobistymi. Ale należy Wam się to, bo jesteście z tego samego pnia rodzinnego, wyrośliście na tej samej glebie, żywicie się tym samym chlebem mazowieckim, którym i ja się żywiłem. Należy się Wam od waszego rodaka i ziomka sprawozdanie z życia.
MOJA PROŚBA: PAMIĘTAJCIE O KOŚCIELE, W KTÓRYM JESTEŚCIE OCHRZCZENI
Człowieka oddanego Bogu, powołanego do służby ludowi Bożemu w Kościele, najbardziej wiąże z rodziną parafialna chrzcielnica, miejsce chrztu. I tutaj zostałem przyjęty do Kościoła Powszechnego. Jest to największa łaska dla każdego człowieka. Opuszczą nas rodzice, odejdzie do Boga matka i ojciec, ale pozostanie Kościół – prawdziwa Matka dzieci Bożych. Kościół Boży wprowadza nas w rodzinę, która się nie kończy, prowadząc nas przez ziemię do tronu Bożego. Kościół jest taką rodziną i Ojczyzną, której nigdy nie opuścimy i z której już nigdy nie wyjdziemy.
Ty, Droga Młodzieży, bardzo często opuszczasz dom rodzinny, parafię, okolicę i przenosisz się daleko do różnych miast, na krańce Ojczyzny, a może i dalej. Tego wymagają dzisiejsze koleje życia. Jednakże wszystkie zmiany, jakie zachodzą w twoim życiu, nie dotyczą dziedziny Kościoła. Jesteście wprowadzeni właśnie tutaj, przy tej chrzcielnicy, nie tylko do rodziny parafialnej, ale do Kościoła Powszechnego. Dokądkolwiek byście poszli, zawsze pozostaniecie w tej rodzinie. Chociażby rozsypała się wasza rodzina domowa, pozostanie Boża Rodzina – Kościół Chrystusowy. Ona zawsze ogarnie Was mocnymi, macierzyńskimi ramionami swojej miłości. On Was nigdy nie opuści. Dlatego chociażby posiwiały nam już głowy, z wdzięcznością wspominamy miejsce naszego urodzenia i chrztu.
Droga Młodzieży! Może losy rzucą Was daleko od świątyni waszego chrztu – jak mnie rzuciły – zapamiętajcie, że najściślejszy i najtrwalszy związek został zawarty właśnie tutaj, w świątyni parafialnej, przy wodzie chrzcielnej. Tu zaczęło się wasze życie duchowe, nadprzyrodzone, które towarzyszyć Wam będzie nie tylko do śmierci, lecz w nieskończoność. Dla nas, wierzących w Boga, nawet przez śmierć życie nie ustaje, ale się tylko odmienia. Życie nasze nie ma końca, trwa w nieskończoność. Po ziemskiej wędrówce przygotowano nam mieszkanie wśród przyjaciół Bożych.
Droga Dziatwo i Młodzieży! Życzę Wam gorąco, abyście zachowali przez miłość żywy związek z waszą świątynią parafialną i źródłem wody chrzcielnej; abyście nie mogli rozstać się z jej wspomnieniem, jak ja nie mogę i nie chcę się z nim rozstać. Jakiekolwiek jeszcze będą drogi mojego życia, zawsze będę pamiętał, że moje życie fizyczne i duchowe zaczęło się tutaj. I dla Was zawsze pozostanie podstawową prawdą i punktem wyjścia fakt, że tutaj poczęło się wasze życie fizyczne i trwalsze, bardziej wartościowe od życia fizycznego – życie duchowe.
Cieszę się wszystkim, co usłyszałem dziś od Was. Cieszę się, że przyznajecie się do mnie wszyscy: starsi, równi wiekiem, a także młodsi ode mnie. Najmilsi Bracia! Jeden z braci towarzyszących mi z baldachimem, dopytywał się, czy pamiętam, jak razem siedzieliśmy w szkole, czy go rozpoznaję? To nie jest łatwe, przez lat kilkadziesiąt ludzie się jednak zmieniają. Szukałem tylko w pamięci, czy mu przypadkiem kiedyś jakiejś krzywdy nie zrobiłem w dziecięcych latach.
Pamiętajcie, Dzieci Boże, o kościele, w którym jesteście ochrzczeni; o domostwie, w którym jesteście zrodzeni i wychowani; o zagonie, z którego rodzice i Wy sami wydobywaliście chleb, aby odżywić, wzmocnić i rozwinąć wasze ciała. Pamiętajcie o każdym kęsku chleba, który z tej ziemi rodzinnej podnieśliście do waszych ust. Nigdy o tym nie zapominajcie!
I ja Wam to przyrzekam. Wdzięczność moja za dary Boże, za dary ciała i krwi, a także za dary ducha zawsze będzie łączyła się z tą świątynią, z tym źródłem chrzcielnym, z tymi domostwami i zagonami, po których chodziłem i z których czerpałem dary Boże.
DO MOICH MAŁYCH SIÓSTR I MAŁYCH BRACI
Do Was, Drogie Dzieci i Młodzieży, kieruję szczególne życzenie i prośbę. Nikt z Was nie wie, czego Bóg od Was zażąda w życiu. I ja, biegając po piaskach zuzelskich, nie myślałem, że Pan Bóg będzie żądał ode mnie tak wiele. Gdy nie chciałem się uczyć, mój Ojciec inną karierę mi obiecywał. Mówił: „Oddam Cię do szewca albo kupię ci świnki, będziesz je pasał.” Ja osobiście chciałem być maszynistą kolejowym. To był mój wymarzony ideał. A Pan Bóg chciał czegoś innego. I trzeba się było z tym pogodzić.
Pamiętajcie – mówi do Was doświadczony człowiek – każda chwila w życiu jest droga i już nie wraca. Każda lekcja wzięta od matki czy ojca, od kapłana w świątyni, od wychowawców i nauczycieli w szkole – jest droga i nigdy się nie powtarza. Nie wiadomo, jakiego procentu zażąda Bóg w waszym życiu od darów, których Wam udzielił. Życie jest niesłychanie cenne i – pomimo, iż moje życie łatwe nie było – mogę powiedzieć, że jest piękne. Pełne jest Bożych wartości. Pamiętajcie, żyje się raz! Każdą chwilę życia trzeba sobie głęboko cenić i należycie wykorzystać. Każda chwila jest droga i cenna w oczach Bożych. Starajcie się więc każdą przeżyć jak najlepiej! I ja sobie nieraz mówię: szkoda, że nie uczyłem się lepiej, że nie byłem sumienniejszy, uczciwszy, bo może to wszystko lepiej by procentowało na chwałę Bożą. Mówię to jak na świętej spowiedzi dla waszej nauki, Moje Małe Siostry i Moi Mali Bracia!
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM…
A teraz podziękuję Wam tylko. Naprzód Tobie – Ukochany Biskupie Kościoła Diecezjalnego Łomżyńskiego, że w swej wielkiej dobroci chciałeś tutaj przyjechać i włączyć się w modlitwę powierzonej rodziny Bożej, aby wesprzeć nią rodaka zuzelskiego. I Wam, Drodzy Biskupi – Sąsiedzi, że włączyliście się w tą modlitwę. I Wam – kapłani, wśród których mam kilku kolegów z gimnazjum łomżyńskiego. Pragnę podziękować Tobie – Drogi Księże Proboszczu, że otworzyłeś nie tylko wrota tej świątyni, ale serce swoje. Przyozdobiłeś kościół tak pięknie, że przyjemnie jest tutaj być i ludziom, i Bogu. Dziękuję i Wam, Najmilsi Moi Siostry i Bracia, za tak tłumny udział w modlitwie, za wasze słowa serdeczne, bezpośrednie i swojskie. Po waszej obecności w świątyni obiecuję sobie wiele łask Bożych, które mi z pewnością wyprosicie.
Ostatnie podziękowanie będzie skierowane do moich rówieśników, którzy mnie jeszcze pamiętają w różny sposób – może jako psotnego chłopca? Zdarza się przecież na początku drogi każdego człowieka, że jest bardziej „pomysłowy” niż później. Wy, matki, dobrze wiecie, jak zwłaszcza chłopcy umieją być „pomysłowi.” Przepraszam więc moich rówieśników, jeżeli mogło być coś z mojej strony „nie na poziomie” i serdecznie ich pozdrawiam. Na pewno przyjdzie chwila, w której już nie rozdzieli nas przestrzeń geograficzna. Będzie to radość przyjaciół Bożych w niebie. Oby Bóg pozwolił, iż byśmy jak najliczniej zgromadzili się w Królestwie Bożym.
Wszystkie nasze życzenia, prośby i podziękowania kierujemy w tej modlitwie braterskiej – przez Matkę Bożą Jasnogórską – do Jej Syna, Jezusa Chrystusa, Najwspanialszego Pośrednika modlitw naszych przed Obliczem Trójcy Świętej. Znakiem krzyża świętego zacząłem i kończę, błogosławiąc Was, Siostry i Bracia, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Gdy ucichły słowa tego przemówienia, którego nie można porównać z żadnym innym, na sali trwała cisza. Po chwili Konfratrzy odmówili dwie modlitwy:
Podziękowanie za beatyfikację Stefana Kardynała Wyszyńskiego:
Dobry Boże, Ty powołujesz do grona swoich świętych tych, którzy wytrwale w swoim życiu podążali za Chrystusem i którzy przez pokorne znoszenie cierpienia podobali się Tobie. Z pełnym wdzięczności sercem składamy Ci dzięki za życie i beatyfikację Stefana Kardynała Wyszyńskiego – Twojego wiernego ucznia, obrońcy praw oraz godności człowieka i rodziny, prawdziwego sługi Kościoła i Ojczyzny, męczennika zawierzenia, a przede wszystkim Twojego wiernego kapłana, który pokazał ludziom, jak cierpieć, kochać i przebaczać. Dziękujemy Ci, Boże, że dzisiaj dzięki Twej łasce, możemy zwracać się w naszych potrzebach do Błogosławionego Stefana Wyszyńskiego jak do dobrego ojca i opiekuna polskiego narodu i naszych rodzin. Pragniemy przez jego wstawiennictwo wypraszać potrzebne łaski dla naszej Ojczyzny, naszych bliskich i nas samych, a przez to wielbić Ciebie, ukochany Ojcze Niebieski, bo Ty poprzez swoich świętych i błogosławionych nieustannie dajesz nam nadzieję i pokazujesz, że świętość jest dla każdego. Bądź uwielbiony za to, że dałeś nam za wzór postępowania Błogosławionego Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Amen.
Modlitwa o wstawiennictwo Błogosławionego Stefana Kardynała Wyszyńskiego:
Ukochany Kardynale Stefanie Wyszyński, opiekunie wszystkich Polaków, orędowniku w każdej trudnej sytuacji rodaków, Ojcze Narodu Polskiego, obrońco uciśnionych – proszę o Twoje wstawiennictwo do Boga Jedynego w intencji… Wiem, że nie opuścisz mnie w potrzebie. Ty wspierałeś w trudnych chwilach każdego człowieka. Broniłeś od złego. Pomagałeś podnieść się z upadku, ofiarując całego siebie. Wierzę, że wstawisz się za mną do Boga Miłosiernego, wypraszając łaski ze świętymi w niebie. Amen
Siostra Zofia Gołacka przytoczyła słowa bł. Prymasa Tysiąclecia, bardzo stosowne na nowy 2022 rok:
„Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy przezwyciężyć w sobie niechęci, ile zdołaliśmy przełamać w sobie ludzkiej złości i gniewu.
Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy ludziom zaoszczędzić smutku, cierpień, przeciwności.
Tyle jest wart nasz rok, ile zdołaliśmy okazać ludziom serca, bliskości, współczucia, dobroci i pociechy.
Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy zapłacić dobrem za wyrządzone zło.”
Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Tysiąclecia, był jedną z najwybitniejszych osobistości i hierarchów oraz niekwestionowanym, charyzmatycznym przywódcą Kościoła katolickiego w Polsce XX wieku. Zyskał wielki autorytet wśród społeczeństwa oraz hierarchów Kościoła z papieżem włącznie, a nawet w kołach ówcześnie rządzących.
Opracowała – Ewa Wasiak
Zdjęcia – ks. płk SG Zbigniew Kępa
Źródła: 1. Kazanie Kardynała Stefana Wyszyńskiego Prymasa Polski. Zuzela 13 czerwca 1971. Wydano staraniem ks. Jerzego Krysztopy 2. Módlmy się z Błogosławionym Prymasem Stefanem Wyszyńskim. Wydawnictwo JUT. Lublin 2021